Przez wiele lat uczymy się życia. Wędrówka bywa niekiedy bardzo trudna i wyboista. Jednak życie samo w sobie nie jest aż tak trudne. Najtrudniej poradzić sobie ze śmiercią, która wkrada się do naszego życia nieproszona. Krótko ujmując, życie nie przygotowuje nas na nadejście śmierci.
Pomimo, że śmierć jest częścią ludzkiego życia, to i tak nie potrafimy sobie z nią poradzić. Śmierć i żałoba są nieodgadnione, dopóki nie zapukają do naszych drzwi… Gdy się pojawiają stajemy się jakby dziećmi we mgle. Błądzimy i nie potrafimy odnaleźć się w przytłaczającej rzeczywistości. Wszystko staje się inne – puste i zimne. To do czego dążyliśmy, nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Zaatakowani niestabilnością szukamy światełka nadziei na lepsze jutro. Jednak ono nie przychodzi…
Kolejną pozycją po którą sięgnęłam na jesienne, październikowe wieczory była książka „Mózg w żałobie” autorstwa dr Lisy M.Shulman. Wewnętrznie poczułam bliżej nieokreśloną potrzebę zagłębienia się w jej treść. A perspektywa tego, że nie jest ona poradnikiem i opiera się na osobistych doświadczeniach związanych z ciężką chorobą i stratą męża samej autorki wzmocniło mój wybór.
Książka bardzo mnie pochłonęła. A wszystko dlatego, że przedstawia niezwykle poruszającą historię wybitnej neurolog, która musiała zmierzyć się z chorobą a w dalszej kolejności śmiercią swojego ukochanego męża, który również był lekarzem. Autorka opierając się na osobistych przeżyciach skupia się na niesieniu pomocy innym osobom, które tak jak ona muszą mierzyć się ze stratą. Krok po kroku pokazuje, czym jest żałoba i jak ważnym jest ona procesem odbudowywania siebie.
Napisanie a potem wydanie wspomnianej książki było formą „terapii przez pisanie” dla autorki. Przelewała ona na papier swoje myśli i uczucia, aby je lepiej zrozumieć. Dzięki temu mogła spojrzeć na swoje emocje z szerszej perspektywy. Jej zapiski tworzą formę dziennika, który został podzielony dla dwie części. Część pierwsza to „Życie przed”, w której to śledzimy walkę z nowotworem, ale także zanurzamy się w wewnętrzny świat autorki, w którym góruje niepewność i niezrozumienie. Jest to „początek końca”. To właśnie w tym czasie dochodzi do niej, że będzie musiała zmierzyć się stratą męża, stratą ich jako całości i stratą tego, kim jest. Pomimo tej bolesnej myśli postanawia pomóc partnerowi żyć tak jakby śmierć nie czaiła się za rogiem. Od tamtej pory mniej znaczyło więcej – więcej ukochanego, aż do dnia, w którym usłyszała jego ostatnie tchnienie…
„Nie możemy zrozumieć pierwszego oddechu noworodka, tak ja nie możemy pojąć ostatniego tchnienia osoby, z którą podróżowaliśmy przez życie.” -dr Lisy M.Shulman
W części drugiej poznajemy „Życie po”. To czas w którym autorka próbuje znaleźć ukojenie na własne traumatyczne doświadczenia. Stara się sobie pomóc szukając wskazówek w neurologii i psychologii. Na własnej skórze doświadcza tego, jak mózg reaguje na urazy emocjonalne, co wzmaga jej chęć poznania „nowej” siebie za pomocą nauki. Oto jak to ujęła: „Z neurologicznego punktu widzenia traumatyczne wspomnienia tworzą własne szlaki bodźców nerwowych: pewne bodźce wyzwalające aktywują szlaki związane z niepokojem, a nawet walką czy ucieczką. Uzdrowienie wynika z neuroplastyczności lub zdolności mózgu do przebudowy i ponownego utworzenia szlaków dla bodźców nerwowych. Takie powtórne połączenie emocjonalnych i poznawczych elementów pamięci można osiągnąć na wiele sposobów, między innymi odwiedzając psychologa, pisząc dziennik czy po prostu powracając do najważniejszych życiowych doświadczeń, pielęgnując poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa.”
Dodatkowo z części drugiej dowiadujemy się, jak stopniowo wyciągnąć z podświadomości bolesne doświadczenia i przywrócić je do świadomości, tak aby stały się one naszą historią, a nie jak dotąd niemym, pełnym cierpienia krzykiem. Oprócz tego autorka ofiaruje nam mapę do odbudowania tożsamości i dostrzeżenia nowych możliwości. Pokazuje, jaki wpływ mają na nas sny – jak czerpać z nich wiedzę i na czym się skupiać. W tej części znajdziemy także przerwy na pisanie dziennika. Jest to kilka wolnych kartek, które czytelnik może wypełnić po przeczytaniu poprzedniego rozdziału.
Bowiem to, co robimy, jak się zachowujemy, co myślimy, jak spędzamy wolny czas ma w żałobie bardzo duże znaczenie. Nawet to, o czym śnimy możemy wykorzystać do tego, aby pomóc sobie w tym trudnym okresie. Tak, jak podkreśla to dr Lisy M.Shulman bardzo ważne jest zanurzenie, czyli praktyki kontemplacyjne, terapeutyczne, interakcje z innymi osobami i uczenie się zaglądania do siebie. Nie powinniśmy także unikać rozproszenia, czyli czasu, w którym robimy rzeczy które sprawiają nam przyjemność, ale jednocześnie odsuwają od nas myśli o wewnętrznym bólu. Tak naprawę warto być świadomym i aktywnym. Warto pójść za tym, co przynosi ukojenie, a unikać miejsc, które są puste i wywołują mentalny paraliż.
„Czas śmierci, podobnie jak zakończenie historii, nadaje zmienione znaczenie temu, co ją poprzedzało.” –Mary Catherine Bateson
Mówią, że czas leczy rany. Jednak to nie czas sprawia, że w pewnym momencie jest nam lżej. Do uzdrowienia zapłakanej duszy potrzeba nam żałoby, czyli okresu, który stanie się naszym wewnętrznym procesem ochronnym. To przemiana niosąca przystosowanie się do nowych warunków rzeczywistości. To właśnie żałoba pomaga nam przetrwać w obliczu traumy emocjonalnej, dlatego przenigdy nie powinniśmy sobie jej odmawiać.
Na sam koniec dodam, że książka choć przepełniona jest bólem i nieraz sprawiła, że po moich policzkach pociekły łzy, to nade wszystko daję ona nadzieję i wskazówki. Jest wiarą w lepsze jutro. Dzięki tej książce odzyskamy wiarę w możliwość odzyskania siebie i tym samym poczucia kontroli. Naprawdę polecam!
Jeśli czujesz się gotowy/a to podziel się swoimi doświadczeniami z żałobą w komentarzu poniżej. Twoje słowa mogą stać nadzieją dla innych. Twoja historia może okazać się niebywałym wsparciem – może stać się przewodnikiem po świecie, który traci swoje barwy. Dziękuję.
Autorka: AGNIESZKA ZBLEWSKA
Podobne wpisy
10 odpowiedzi na “Mózg w żałobie, czyli jak poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby?”
Zostaw komentarz
ODSZUKAJ RADOŚĆ W KILKU SŁOWACH - CZYTAJ i UCZ SIĘ
SZUKAJ
NEWSLETTER
Zapisz się na naszą listę mailingową Niech nigdy nie ominie cię żadna nowinka
NAJNOWSZE ARTYKUŁY
ŚLEDŹ MNIE
KATEGORIE
- DEPRESJA
- EMOCJE i NASTRÓJ
- My Lifestyle
- PSYCHOLOGIA ASERTYWNOŚCI
- PSYCHOLOGIA KOMUNIKACJI
- PSYCHOLOGIA KONFLIKTU
- PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI
- PSYCHOLOGIA ODŻYWIANIA
- PSYCHOLOGIA OSOBOWOŚCI
- PSYCHOLOGIA PEWNOŚCI SIEBIE
- PSYCHOLOGIA PRACY
- PSYCHOLOGIA PRZEMOCY
- PSYCHOLOGIA RODZINY
- PSYCHOLOGIA ROZWOJU
- PSYCHOLOGIA SEKSU
- PSYCHOLOGIA STRATY
- PSYCHOLOGIA SUKCESU
- PSYCHOLOGIA ŚWIADOMOŚCI
- PSYCHOLOGIA SZCZĘŚCIA
- PSYCHOLOGIA UZALEŻNIENIA
- PSYCHOLOGIA WPŁYWU - AFIRMACJE
- PSYCHOLOGIA ZABURZEŃ
- PSYCHOLOGIA ZDROWIA
- PSYCHOLOGIA ZMIANY
- PSYCHOLOGIA ZWIĄZKU
- PSYCHOTERAPIA
- TECHNIKI NLP
- TOKSYCZNE OSOBOWOŚCI
- WARTO PRZECZYTAĆ
- WARTO WIEDZIEĆ
- WYSOKA WRAŻLIWOŚĆ
Piszę ten komentarz w przeddzień Święta Zmarłych. Na cmentarzu „czeka'”na mnie grób moich dziadków, ojca, męża i jego rodziny. Sporo osób więc mam (chyba) prawo wypowiedzieć się na temat zasugerowany w artykule.
Podejście do śmierci zależy od tego jak jesteśmy wychowywani = to dom rodzinny i religia. Rodzice uczą nas czym jest śmierć, co oznacza grób. Mój ojciec prowadził nas na cmentarz od najmłodszych lat chociaż nie była tam jeszcze nikogo pochowanego z naszych bliskich, ale uczył nas o tych, którzy polegli za ojczyznę i tam paliliśmy znicze. Potem kolejno zaczęli umierać nasi bliscy i przyszła kolej i na niego. Człowiek nigdy nie jest całkowicie gotowy na śmierć bliskiej osoby, nawet wtedy gdy jest ona przewlekle chora, a co dopiero mówić o śmierci gwałtownej (jak w przypadku mojego męża) ?
Religia (każda) przekazuje nam, że człowiek nie cały umiera z chwilą śmierci, ale jego dusza wędruje do 'lepszego miejsca’, o ile oczywiście sobie na to zasłużyła poprzez uczciwe życie. I to jest pierwsze, bardzo duże pocieszenie. Drugim jest pomoc jaką możemy duszom okazać my żyjący poprzez modlitwę.
Oczywiście i psychologia zadbała o tych, którzy zostali. Jest sporo książek na ten temat, wielu psychologów i terapeutów oferuje pomoc w tym traumatycznym okresie. POMOC, to kluczowe słowo. Jeśli kobieta zostaje sama po śmierci męża (a ma jeszcze dzieci na utrzymaniu), to faktycznie trzeba przyznać, że „świat się jej zawalił”. Wiele, z pozoru prostych czynności, wykonywanych zwyczajowo przez mężczyzn spada nagle na kobietę, która nie potrafi ich wykonywać. Ogromnie pomocna jest „męska dłoń” w tym okresie: kolegi, sąsiada, itp.
Jeśli już osoba w żałobie zapanuje na 'technicznymi’ aspektami życia (j.w.), to można pomyśleć nad kolejnymi ważnymi aspektami żałoby. Najtrudniejsza jest akceptacja faktu śmierci bliskiej osoby. Jest świetna książka „Kocham cię więc pozwalam ci odejść”, ale już nawet sam tytuł wyjaśnia wszystko. Nikt z nas nie mam mocy cofnięcia tego co się stało, więc to co nam pozostaje, to po prostu przyjęcie tego do wiadomości.
Niektórzy ludzie utożsamiają żałobę z płaczem. Może w jakiś sposób to pomaga,ale nie na dłuższą metę. Czytałam kiedyś, że płaczemy wtedy z żalu nad sobą, a nie nad zmarłym i to mi bardzo pomogło. No bo skoro oni „odeszli do lepszego świata”, to dlaczego płaczemy? Zwłaszcza dotyczy to osób zmarłych w wyniku długiej choroby. Śmierć wybawiła ich z cierpienia.
Często powtarza się: „niech spoczywa w spokoju”. No właśnie! A czy my dajemy zmarłemu spokój zawodząc i szlochając?
„Jeśli chcesz, żeby rana się zagoiła, to jej nie dotykaj.” Logiczne, prawda? I pomaga. Nie ma sensu opowiadać każdej napotkanej osobie o swojej żałobie. Choćby i dlatego, że w ten sposób odcinamy się od ludzi, a przecież tak bardzo potrzebujemy, żeby ktoś wypełnił pustkę po zmarłej osobie. Otwierajmy się na ludzi, rozmawiajmy o banalnych sprawach, bo na tym polega życie, a my przecież nadal żyjemy. Śmierć bliskiej osoby może nam uświadomić kilka ważnych spraw: jak kruche jest życie, jak szybko przemija, co po nas zostaje kiedy odchodzimy…
Bardzo dziękuję za ten komentarz. Niesie on ze sobą nadzieję i wielką siłę. Bardzo dużo przemyśleń i refleksji po jego przeczytaniu. Na pewno nie jest to łatwy czas i niesie ze sobą wiele różnych odczuć, ale mimo wszystko dziękuję. Serdecznie pozdrawiam, Agnieszka
Witam, moja historia jest taka, że byłam szczęśliwa był narzeczony potem ślub po 11 miesiacach od ślubu mąż usłyszał, że ma raka. On 26 lat ja 28 lat. No cóż mówi się że żałoba zaczyna się od diagnozy. To prawda. Oboje jak dzieci we mgle rak neuroendokrynny lekarze nawet nie byli w stanie wyjaśnić cóż to za stwór. Podobno w takim wieku ten stwór to jak wygrana w totolotka.. chorował od 2016 do 2018 roku w tym czasie Bóg nam podarował 7 mc przerwy od chemioterapii gdzie mogliśmy się chodź chwilę sobą nacieszyć. Jednak nadeszła ta chwila.. chwila śmierci koniec dawnego życia początek czegoś nowego – tak sądzę że to podejście optymistyczne. Kolejny pozytyw którego znalazłam był fakt że na te smierc miałam szansę się przygotować nie tak jak osoby przy nagłej utracie za to jestem również bardzo wdzięczna Bogu czy tam losowi kto jak woli. Wiele razy próbowałam sobie wyobrazić jak to będzie gdy jego już nie będzie.. No bez łez się nie obyły takie myśli. Jednak przyszło mi sie z tym zmierzyć. Pierwsza myśl jaką pamiętam to „No przecież los nie daje więcej niż jestem w stanie unieść głowa do góry jakoś to będzie”. Zajelam się pogrzebem stypa informowanie ludzi. Myślę że najgorszy jest pogrzeb wszyscy patrzą na Ciebie jak wyglądasz jak sobie radzisz, szeptaja coś do ucha patrząc w moją stronę najgorszy koszmar jednak głowa uniesiona „twarda baba ze mnie nie daj się im” głowa pełna myśli i modlitwy żeby ten dzień się już skończył. W końcu nadeszła chwila ciszy w mieszkaniu nie ma do kogo się odezwać nagle zdajesz sobie sprawę że tak będzie w tedy myślisz że do końca życia że nie dasz rady bo jak tak samemu bez nikogo dlaczego tak ma być. Dlaczego właśnie ja tak mam mieć. Dobra na ciszę jest muzyka koi serce i myśli. I te pytania „jak się masz? ” „jak sobie radzisz ?” „daj znać to ci pomogę”. Frustracja na wszystko w koło co się rusza.. wkoncu czas iść do pracy bo ileż można siedzieć w domu. Wychodzę z myślą ” obym żadnego sąsiada nie spotkała ” niestety jakby czekali „dzień dobry co słychać? W razie czego zapraszam na herbatkę ” – ta myśl czy to szczere czy może ludzka ciekawość? Nie skorzystałam. Lęk przed wyjściem do ludzi jest najgorszy – przekroczenie progu w pracy myślałam tylko „jak mnie ktoś przytuli to zabije” jednak nie było źle jakby nigdy nic. Padło jego grupowe pytanie „jest ok?” Uśmiechnęłam się tylko „kto jak nie ja!”. Kolejna ciężka sprawa to zakupy totalnie nie wiedziałam co kupić co ugotować więc zamawialam gotowe jedzenie jak i stołowałam się u rodziców bo nie mogłam się odnaleźć w sklepie. To chyba był strach przed podejmowaniem samodzielnych decyzji tak sądzę.. trwało to piekielnie długo kilka miesięcy zanim udało mi się robić zakupy dla samej siebie.. Porządek w domu ? Jakas czarna magia.. tonełam w bałaganie nie wiedziałam za co się zabrać nagle w ręce wpada przedmiot który należał do męża nie wiem gdzie schować gdzie jest tego miejsce. Jedyny pomysł na to wszystko to był kocyk i sen miałam w głowie tylko „zasnę szybko to jutro będzie lepiej na pewno ” tak przespałam praktycznie całe pół roku. Dzień w dzień wracałam z pracy wychodziłam z psem i szłam spać ok godziny 20 wstawiłam rano do pracy i tak w koło. Aż nagle mnie olsnilo że minęło pół roku a ja nadal tkwie w tym gównie nie może tak być.. zaczęłam od zmiany siebie zmiana fryzury dbanie o wygląd myślałam że to jest ta droga nawet wyszłam z mężczyzną na kawę! Jednak po kilku kawach uznałam że to nie ma sensu nie zakocham się a ten człowiek tylko będzie cierpieć i znowu kocyk. Jednak znowu sie podnioslam wyjechałem na walacje tam sie wyluzowalam. Po powrocie wszystkie rzeczy meza wynioslam na smietnik (11 mc po jegk smkrci) to byl strzal w dziesiatke! Nagorsza byla suknia ślubna.. zacisnełam zeby i fru do smietnika. Wyłam jak bubr ale udało się dałam radę płakać czasem też trzeba. Po drodze spotkałam dobra duszę która chyba wzięła sobie za zadanie uleczyć moją duszę. Udało się jednak nie na dłuższą metę gdyż jak to zwykle była na tym marnym świecie nie wszystko możemy dostać czego chcemy.. mimo tego pozytywny wniosek z tego jest taki że mam sile na miłość nowa. Gdzies wyczytalam w „mądrym” artykule czy tez jakims komentarzu że jak się naprawdę kochalo to już nigdy się nie pokocha. Ja uważam że to bzdura mimo tego że kocham męża ogromnie całym sercem to chyba dobrze ze staram się jakoś przejść przez to wszystko i być jeszcze szczęśliwa? Początek roku 2020 był mega złym początkiem.. pokazałam zbyt szybko że sobie radzę przyjaciele zaczęli zajmować się tylko sobą nie pytają co u mnie telefon ciągle milczy mimo tego że do grudnia było inaczej. Narazie zaczynam szukać sposobu na samotność która chyba jest najgorsza w żałobie. Byłam pewna że jestem wyleczona mineło juz albo dopeoro rok i 3 miesiące jednak zaczęłam dopiero teraz odczuwać samotność jak bardzo jest bolesna. Jednak w takich sytuacjach zawsze mam w głowie że wszystko zależy ode mnie tylko troszke chęci. Więc szukam w sobie siły i pomysłu na sama siebie powoli wyjść do obcych ludzi a nie siedzieć w kopule znajomych. Taki mam cel na ten rok. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Dziś mam 32 lata zerowa perspektywę na przyszłość chyba że perspektywa jest życie z kotem i psem pod kocykiem… 🙂 dużo się rozpisalam ale mam nadzieje że da się zrozumieć. Pozdrawiam życzę wszystkim siły
Bardzo dziękuję Pani Basiu za ten komentarz i za Pani obecność. Pani słowa są bardzo ważne i niosą ze sobą siłę. Sądzę, a nawet jestem pewna, że wiele osób, które go przeczytają to na pewno skorzystają emocjonalnie z tych słów. Jeszcze raz wielkie dziękuję. Na sam koniec przesyłam moc pozytywnej energii. Plany są cudowne. Warto się nich trzymać. Serdecznie pozdrawiam, Agnieszka
Witam oto moja historia mam 37 lat kilka miesięcy temu nagle zmarł mój mąż miał 28 lat do dziś ciężko mi to zrozumieć i w to uwierzyć w pierwszych momentach czułam się tak jakby wszystko narządy zostały wyrwane naprawdę takie uczucie że w środku nie ma nic za jakiś czas postanowiłam że skoro ja nie wyobrażam sobie życia bez mojego męża to ma w nim być i koniec i tak rozmawiamy prowadzę z nim rozmowę w głowie codziennie idąc gotując i słyszę jak on mi odpowiada i ta pustka w środku zniknęła czuję go cała sobą wiem że jest ze mną bo zawsze powtarzał że nigdy mnie nie opuści kiedy chwilami dochodzi do mnie to co się wydarzyło ogarnia mnie straszny smutek i szybko muszę wracać do naszej nowej stworzonej na te potrzeby rzeczywistości w której on jest we mnie w mojej głowie jest obok niewidzialny ale kocha słucha odpowiada opiekuję się nie wiem czy to dobry sposób ja innego nie widzę czas pokaże
Pamięć o drugim człowieku zawsze jest żywa – pozwala naszym ukochanym żyć wiecznie.
Witaj… Ja jestem po śmierci syna. To prawda, że znajomi się odsuwają. Ten ból nigdy nie minie. Nie wiem co pisać. Cały czas gniecie i dusi. Nie da się żyć bez własnego dziecka. Moje życie, mój przyjaciel…Pozdrawiam.
Witam serdecznie Panią. Rozumiem. To jest bardzo trudne i niezwykle bolesne. Jednak proszę nie zapominać o sobie i o tym, co jest dobre dla Pani. Wiem, że w takiej sytuacji nie można za dużo zrobić. Słowa wydają się być zbędne. Mimo wszystko pozwolę sobie napisać, że myślami jestem przy Pani…
zmarł moj ukochany mąż i nie mogę zupełnie sobie z tym poradzić, proszę o jakieś wskazówki, jak żyć? co robić dalej?
Bardzo mi przykro. Przesyłam dużo siły, choć wiem, że to bardzo mało. Czas żałoby jest bardzo trudny, jednakże warto sobie na niego pozwolić i otoczyć się dobrymi ludźmi, który ten proces żałoby rozumieją i akceptują.